Ofensywa 10 października 1944 r.

Ten wpis dotyczy bardzo małego fragmentu frontu – zaledwie ośmiuset metrowej szerokości – wzdłuż ulicy Izabelińskiej. Jest to fragment wspomnień Maksima Gorba (Горб Максим Гаврилович) – dowódcy 239 gwardyjskiego pułku strzelców z 76 gwardyjskiej dywizji strzelców. Pułk ten otrzymał wyjątkowe wsparcie – brygadę ciężkich czołgów IS oraz cztery dywizjony artylerii. 
Jak ciężkie były to walki, niech świadczy fakt, iż po kilku dniach z całego pułku składającego się z ok. 1000-1500 żołnierzy, pozostało tylko ok. 100-150 zdatnych do dalszych walk. Pułk jednego tylko dnia 12.10.1944 wystrzelił 670 sztuk pocisków moździerzowych (to takie duże niewybuchy, które często są znajdowane na naszym terenie). 

Maksim Gorb (Горб Максим Гаврилович) – dowódcy 239 gwardyjskiego pułku strzelców z 76 gwardyjskiej dywizji

——————– 
 
W pierwszych dniach października rozpoczęły się przygotowania do ofensywy frontu siłami 70. i 47. armii. Celem operacji jest pokonanie wrogiego ugrupowania, które utrzymuje przyczółek między rzekami Wisłą a Bugiem. Na przyczółku oprócz innych jednostek broniły się jednostki znanej dywizji pancernej SS Viking. 

Przednia krawędź przednich pozycji głównej strefy obrony wroga znajdowała się na linii Zagroby, Kanał Królewski, Nieporęt, Aleksandrów, Kąty Węgierskie [w rzeczywistości Rembelszczyzna, a nie Kąty – przypisek MŁ],Tomaszów. Druga linia okopów znajdowała się wzdłuż wschodniej krawędzi lasu Jabłonna [las Jabłonna, to las pomiędzy Kanałem Królewskim, a drogą Legionowo – Zegrze – przypisek MŁ]. 

Nasz pułk otrzymał zadanie: przebić się przez obronę wroga w sektorze pomiędzy Aleksandrowem, a wzgórzem 89,4 (szerokość przełomu wynosiła około 800 metrów), zniszczyć przeciwnika na pierwszej pozycji i rozwinąć ofensywę w kierunku węzła Wieliszew (16 km na północ od Warszawy). Po prawej stronie atakowały oddziały 165 dywizji strzeleckiej. Po lewej stronie atakował 237 pułk naszej dywizji  

Położenie jednostek 76 dywizji strzelców w dniu 10.10.1944 r.

Jako wsparcie otrzymaliśmy niebywałą ilość artylerii – cztery bataliony z 208 i 154 pułku artylerii, dywizjon 876 pułku moździerzy oraz 77 oddzielny dywizjon przeciwpancerny. 

Prowadząc rozpoznanie, stwierdziliśmy się, że hitlerowcy, przygotowując główną linię obrony nieźle się natrudzili. Stworzyli zaawansowany system okopów i rowów komunikacyjnych, zasiek z drutu kolczastego i pól minowych. Tylko w rejonie planowanego ataku naszego pułku, znaleziono cztery bunkry, trzy czołgi wkopane w ziemię, dwa działa przeciwpancerne, ponad 10 karabinów maszynowych. Na przyczółku wróg miał znaczną ilość artylerii, w tym kilka baterii sześciolufowych moździerzowych [Nebelwerfer – rycząca krowa]. Wiedzieliśmy też, że oddziały wroga na przyczółku były wspierane przez ciężkie baterie dalekiego zasięgu z lewego brzegu Wisły, z przedmieść Warszawy, a także z obszaru twierdzy Modlin. 

Jak ustalili zwiadowcy, naszym przeciwnikiem był znakomity dziewiąty zmotoryzowany pułki SS Westland, którym dowodził SS Standartenführera Müllenkampa – człowieka, który wielokrotnie był nagradzany przez Hitlera. 

Wiedzieliśmy dobrze, że wróg przed nami jest silny, doświadczony i niewątpliwie stawi zaciekły opór. Dlatego przygotowanie do ataku zostało przeprowadzone z wyprzedzeniem i z wielką starannością. 

Dowódca dywizji, generał major A.W. Kirsanow [А. В. Кирсанов] i szef sztabu, podpułkownik M.I. Piskowitin [М. И. Писковитин] , na specjalnie zbudowanej makiecie obszaru nadchodzących działań wojennych, prowadzili zajęcia z dowódcami pułków strzelców i artylerii. W tym czasie współdziałanie piechoty, artylerii i saperów zostało dopracowana w najdrobniejszych szczegółach. Sprecyzowano, kto co powinien robić, przed rozpoczęciem ofensywy, w okresie przygotowania artyleryjskiego i podczas ataku piechoty za przesuwającym się wałem ognia artylerii. Na makiecie i na mapach rozgrywane były scenariusze możliwych kontrataków wroga. 

Po odprawie w kwaterze dywizji wyznaczyłem zadania dowódcom batalionów, a następnie na miejscu zająłem się zagadnieniami współdziałania z dowódcami batalionów, dywizjonów artylerii, dowódcą artylerii pułku i dowódcą przydzielonej kompanii saperów. 

Opracowano tak ważne kwestie, jak likwidacja i zniszczenie punktów ogniowych oraz obserwacyjnych bronią płaskotorową [орудия прямой наводки], ruchy atakującej piechoty za wałem ogniowym artylerii, sygnały i przenoszenie wału ogniowego do kolejnych sektorów, procedura pokonywania pól minowych wroga i zasiek z drutu kolczastego. 

Trzeba wspomnieć, że za pierwszą linią obrony hitlerowców rozciągnął się duży kompleks lasów Jabłonna. Niepokoiła nas kwestia, w jaki sposób wróg będzie używać czołgów i transporterów opancerzonych w lesie? I jak z nimi walczyć? 

„W lesie, a na dodatek w nocy, czołg jest ślepy” – powiedział spokojnie major Chromych [Хромых] – W tedy trzeba go pokonać! 

– Ale czym atakować? Nasze działa w lesie są również ślepe – sprzeciwił się major Żurawljew [Журавлев]. 

„No i tu powinny być wykorzystane karabiny przeciwpancerne, granaty i butelki” – powiedział major Kijaszko [Кияшко]. 

Podsumowując ten użyteczny spór, postawiłem zadanie dowódcy oddzielnego myśliwsko-przeciwpancernego dywizjonu, majorowi Nikołajowi Markowiczowi Mozgowomu [Николаю Марковичу Мозговому], aby jego działa dotrzymywały kroku atakującej piechocie. Obok nich piechota czuje się pewniej. Wyznaczyłem zadania także dowódcom innych jednostek. 

* * * 

Tymczasem zwiadowcy kapitana M. I. Turczaninowa [М. И. Турчанинов] (zastąpił kapitana Dołganowa [Долганёв]) bezskutecznie próbowali zdobyć „języka”. Był nam bardzo potrzebujemy jeniec z okolic Aleksandrowa. Ważne było wyjaśnienie wielu szczegółów obrony wroga w tym obszarze. 

Personel pułku spro się natrudził w tych dniach nad poprawą naszych umocnień: od pułkowego stanowiska dowodzenia do pierwszych okopów, można teraz było przejść rowami łącznikowymi bez schylania – w pełnym wyprostowaniu. W nocy każdy żołnierz Armii Czerwonej kopał 6-8 metrów kopu lub rowów łącznikowych. 

„Od odcisków palce się nie zginają”, skarżyli się niektórzy piechurzy i gorączkowo kopali ziemię. 

W batalionach i kompaniach odbywały się zebrania partyjne i komsomolskie. Szczegółowe informacje o wrogu zostały rozesłane do kompanii. W rozmowach agitatorzy opowiadali, jakich okrucieństw na naszej i polskiej ziemi dokonali esesmani z dywizji Wiking. Dlatego było jedno wezwanie – zniszczyć faszystowską gadzinę, nie dać jej przepełznąć za Wisłę. 

W przeddzień ofensywy 9 października ja i wszyscy moi zastępcy udali się do pododdziałów. Ja, wraz z moim ordynansem Iwanem Trofimowiczem Taranem [Иван Трофимович Таран], udałem się do 4. kompanii piechoty na spotkanie partii. Kompanijna organizacja partyjna składała się z 5 komunistów. 

Porządek obrad, jak zawsze, wyrażał główne pytanie: „O zadaniach komunistów w nadchodzącej ofensywie”. Po krótkim raporcie komendanta kompanii komunisty N. Mokrecowa [Н. Мокрецова], zabrał głos starszy wiekiem sierżant zastępca dowódcy plutonu I. Konin [И. Конин]. 

Przed nami działają SS-mani – prawdziwe zwierzęta, mówił. – Trzeba ich zniszczyć za wszelką cenę. A jak to zrobić najlepiej? Przed nami las, krzewy. W takim miejscu czołgi wroga są łatwe do zaatakowania granatami przeciwpancernymi. Ale granatów przeciwpancernych dali dwa razy mniej niż prosiliśmy. Dlatego konieczne jest użycie butelek zapalających. 

Potem powstał komunista strzelec obsługujący karabin maszynowy  W. Rożko [пулеметчик  В. Рожко]. 

„Ja,” powiedział, „będę pierwszym, który poderwie się do ataku z okrzykiem “Za ojczyznę! ”… Ziemia tutaj – kontynuował – jest piaszczysta. Karabin maszynowy jest często zatkany piaskiem i zawodzi. Nie ma nafty ani benzyny do czyszczenia. Musimy je koniecznie dostać. 

Instruktor medyczny kompanii W. Juchnow [В. Юхнов], który nosił wielką brodę o siwych włosach, jąkając się, skarżył się, że jest za mało opatrunków. 

Podsumowując krótkie spotkanie kompanijny organizator partii, starszy sierżant M. Kaplin [М. Каплин] rozdał zadania partyjne: komunistom Rożko, Koninowi i Kowaljewowi, aby w swoich plutonach byli pierwszymi, którzy poderwą się do ataku i pociągną za sobą innych strzelców. W trakcie ofensywy wszyscy członkowie partii mają być na przedzie. 

Na tym spotkaniu partii nauczyłem się wiele dla siebie. Na nowo spojrzałem na niektóre z naszych braków. 

Tuż przed ofensywą kwatera główna pułku, robotnicy z tyłowi, służby medyczne działały całą noc – eliminując niedociągnięcia sugerowane przez komunistów i komsomolców z kompanii. Zanim się rozpoczęła, wszystko już zostało zrobione, wszystko było gotowe. 

W tym czasie w naszym pułku było 132 komunistów i 176 członków Komsomołu. Wielka moc! I staraliśmy się jak najlepiej wykorzystać tę moc, aby osiągnąć sukces w nadchodzących bojach. 

… Przygotowanie artyleryjskie. Ziemia zatrzęsła się od wybuchów pocisków, które spadły na wroga. Chmury dymu i pyłu zbierały się coraz bardziej i wkrótce nie widzieliśmy niczego przed nami. 

Wskazówki zegara, niestety, poruszają się bardzo powoli. Bezczynność jest bolesna, jak najszybciej do boju … 

Wreszcie! Daję sygnał do ataku i przesunięcia wału ogniowego w głąb obrony wroga, na skraj lasu. Zielone rakiety poszybowały wysoko. 

Piechurzy i saperzy wyskoczyli z okopów i pochyleni, strzelając, szli do przodu. 

Artyleria wroga na razie milczy. Najwyraźniej nasze baterie wykonały dobrą robotę, zniszczyły punkty ogniowe hitlerowców. 

Atakujące szeregi zniknęły w chmurach kurzu i dymu. Dobrze słyszałem wybuchy granatów w okopach wroga. Kilka minut później dowódcy batalionu poinformowali, że jednostki podążające za wałem ogniowym przeszły przez drugi okop i wdarły się do lasu Jabłona. Westchnąłem swobodniej. Gdyby wróg zatrzymał naszą piechotę przed skrajem lasu, przyszłoby zaczynać wszystko od nowa … 

Z raportu szefa sztabu, majora Kijaszko [Кияшко], dowiedziałem się, że sąsiedzi po prawej i lewej stronie również szybko posuwają się do przodu. 

Zachwycony pierwszym sukcesem, rozkazałem zwinąć stanowisko obserwacyjne i biegiem ruszyłem do przodu. W tym czasie chmury pyłu i dymu trochę się rozproszyły. Z głębi lasu dobiegły ogdłosy walki bezpośredniej: to nasilała się, to przycichała strzelanina ręcznych karabinów maszynowych, wybuchł granat, krótko szczękały karabiny piechoty, a chrapliwie odzywały się moździerze batalionu. 

Pierwszy okop nieprzyjaciela, zamaskowany zaroślami i wzmocniony deskami, został zniszczony. Na jego dnie było wielu zabitych faszystów. Wygląda na to, że nie było miejsca, gdzie pocisk by nie trafił. Wszystko jest rozryte, zniekształcone. 

A jednak momencie, kiedy zbliżaliśmy się do skraju lasu, nagle z ruin ziemianki pojawił się karabin maszynowy. Dwóch radiooperatorów, którzy biegli obok, zostało rannych. 

Chowając się w kraterach, otworzyliśmy ogień do ziemianki, ale bez skutku. Wkrótce z boku kłusem najechała taczanka z 76-metrowym działem pułkowym. Major Żurawlew [Журавлев] natychmiast wysłał łącznika z rozkazem zawrócenia i zniszczenia karabinu maszynowego, który zmusił nas do zalegnięcia. 

Zanim jednak działo oddało pierwsze wystrzały, nieprzyjacielski strzelec maszynowy zdołał zranić cztery kolejne osoby i konie taczanki. Pierwszym strzałem z działa karabin maszynowy został unicestwiony i my wyruszyliśmy dalej. 

Na skraju lasu rozwinąłem mój punkt obserwacyjny. I natychmiast, zgodnie z tradycją ustanowioną w pułku, ranni żołnierze zaczęli zbliżać się do mnie z notatkami od dowódców batalionów i kompanii, które streszczały istotę wyczynu i prośbę o nagrodę. 

Pamiętam wysokiego, żylastego żołnierza w średnim wieku. Podszedł do mnie i grzmiącym basem oznajmił: 

– Straży Szeregowiec Bakumenko [Бакуменко ] unicestwił dwóch SSmanów w lesie i kieruje się ku tyłom z powodu zranienia! 

Powoli i wyraźnie żołnierz opowiedział o tym, jak przebijając się w gęstym młodym lesie świerkowym niespodziewanie wpadł na dwóch krzepkich esesmanów. Upadając pod drzewo, Bakumenko szybko przetoczył się na bok. W tym samym momencie kule dosłownie przecięły drzewo. Ale żołnierza już tam nie było. Podczas gdy faszyści strzelali z karabinów maszynowych w puste miejsce, Bakumenko powoli, celując pewnie, położył jednego na miejscu, a następnie posłał kulę do drugiego esesmana. Wkrótce żołnierz został ranny odłamkiem pocisku. 

Znałam Michaiła Bakumenko jeszcze wcześniej. Był woźnicą, przewoził amunicję. Po jednej z parad pułkowych na koniach i wozach wręczyłem mu medal „Za zasługi wojskowe”. Jego konie, wóz, uprząż były w doskonałym stanie. Tym razem, w imieniu Prezydium Rady Najwyższej ZSRR, wręczyłem żołnierzowi medal „Za odwagę” i życzyłem mu, aby szybko odzyskał siły i powrócił do rodzimego pułku. W pożegnaniu Bakumenko powiedział, że choć zabił dwóch SS-manów, nie wypełnił jeszcze swojego planu wojny i z pewnością wróci do pułku. 

Pomyślałem wtedy, że byłoby bardzo dobrze, gdyby każdy żołnierz miał swój własny plan i zniszczył co najmniej jednego lub dwóch wrogów. 

Na przykład przed ofensywą dowódca plutonu dział 45 mm, starszyna Martynow [Мартынов], powiedział na spotkaniu partii, że on i jego podwładni koniecznie podwoją liczbę zabitych przez nich faszystów. Gdy tylko wydano rozkaz ataku, te dwa działa znalazły się w pierwszych szeregach atakujących. Obawiając się spóźnienia, dzielny artylerzysta, wyprzedził piechotę, wytoczył armaty ku drugiemu okopowi wroga i otworzył ogień. Esesmani dotarli do dział Martynowa i próbowali ich schwytać. Lecz artylerzyści nawet nie drgnęli. Najpierw rzucali granatami w faszystów, a potem doszło do walk wręcz. Dziesięć faszystowskich trupów pozostało na stanowisku plutonu. Czterech hitlerowców wzięto do niewoli. 

Cóż, artylerzyści ukończyli swój osobisty plan całkiem pomyślnie! 

Bój pod Warszawą stał się dla nas prawdziwą szkołą walki z czołgami wroga w lesie. Oczywiście w lasach, walczyliśmy już wcześniej, ale z ograniczonymi siłami i na szerokim froncie. Tutaj zarówno my, jak i wróg działaliśmy w ciasnych formacjach bojowych, z wykorzystaniem czołgów i artylerii. Toczono zaciętą walkę o każdą przecinkę, polanę, leśny szlak. 

W tych walkach dobrze sprawił się batalion ciężkich czołgów IS z 60 brygady pancernej [60 гв. тбр], który został przekazany naszemu pułkowi podczas bitwy. Dzięki tak potężnemu wsparciu (mam na myśli również sześć dywizjonów artylerii przydzielonych do nas) pułk 12 października wybił faszystów z lasu Jabłonna. A za tym lasem rozciągały się piaszczyste wzgórza pokryte młodym lasem świerkowym. Właśnie tam ukrywały się nękające nas czołgi oraz uzbrojone  w 20 mm szybkostrzelne działka transportery opancerzone wroga z grupami piechoty zmotoryzowanej. Przez kilka dni, pomimo ponoszonych straty, nie mogliśmy pójść dalej ani kroku. 

Dowódca pułku artylerii, major Żurawlew [Журавлев], pomimo godnego pozazdroszczenia zdrowia i spokoju, był całkowicie wyczerpany w tych decydujących dniach – stracił na wadze i poszarzał. 

„Przed nami jest zasadniczo taki sam ufortyfikowany rejon” – przekonywał – “jedyna różnica polega na tym, że trudniej jest go pokonać”. 

Czołgi, działające z zasadzek, sprawiały nam wiele problemów. Jak tylko artylerzyści odnajdą wrogi czołg, wycelują, oddadzą pierwszy strzał, to on się wycofa – i czekaj na niego, aż pojawi się  w innym piaszczystym wykopie. Z nowej pozycji niszczy nasze działo i ponownie zmienia swoją pozycję. Tak samo działały transportery opancerzone. 
 

Źle szło naszym czołgistom. Zakamuflowane czołgi wroga zwykle wcześniej wykrywały nasze atakujące wozy bojowe i jako pierwsze strzelały do nich. 

Ale tak było na początku. Potem, po przestudiowaniu taktyki wroga, podjęliśmy pewne środki zaradcze. W nocy 15 października, podczas bitwy o bezimienne wzgórze na północ od folwarku Michałów, dowódcy 1 i 5 kompanii, porucznicy X. G. Gajnanow i A. G. Rodin X. [Г. Гайнанов, А. Г. Родин], wysłali na tyły wroga niszczyciele czołgów, którym udało się zniszczyć kilka pojazdów. To wciąż było za mało. 

Pułk przeprowadzał atak za atakiem, bataliony próbowały omijać punkty oporu wroga, ale nam się nie udawało. W południe 15 października zadzwonił dowódca generała pułkownika V. S. Popov. 

– Czy was wspiera batalion czołgów ciężkich? Zapytał. Słysząc moją twierdzącą odpowiedź, powiedział, rozciągając słowa: „Jeśli do dwudziestej czwartej zero-zero nie zdobędziesz rozjazdu kolejowego Wieliszew, to oddacie dowództwo pułku szefowi sztabu!” 

Po tej rozmowie telefonicznej zebrałem około stu ludzi z oddziałów tyłowych pułku i wysłałem ich, by uzupełnili kompanie strzeleckie, w których w tym czasie pozostało po 30–35 osób. Dowódcom batalionów poradziłem dobrze pomyśleć, jak zorganizować bitwę, by przechytrzyć wroga. 

Przed atakiem rozjazdu Wieliszew zadzwonił do mnie dowódca dywizji. Generał Kirsanow [Кирсанов], który znał treść rozmowy z dowódcą, uspokajał mnie. 

„Przemyśl wszystko dokładnie” – poradził – „zważ to”. Przecież przeszliśmy z Wołgi do Wisły, czyż nie nauczyliśmy się naprawdę walczyć? 

Dowiedziawszy się, że ogłosiłem całkowitą mobilizację, ogołociłem tyłowe i specjalne jednostki pułku, dowódca dywizji nakazał mi przestać to robić i oddać do mojej dyspozycji na jedną noc batalion szkoleniowy dywizji, w którym było około trzystu dobrze wyszkolonych i ostrzelanych kadetów. O zmierzchu batalion został rozlokownny na skraju lasu, a ja jeszcze raz wyjaśniłem kadetom zadanie, kierunek i kolejność ataku. Jak tylko zrobiło się ciemno, batalion bez strzałów rzucił się na pozycje wroga. Po kilku minutach usłyszeliśmy eksplozje granatów, dźwięki karabinów maszynowych i przetaczające się “urra”. W ślad za kadetami, aby utrwalić sukces ruszyły czołgi ciężkie, artyleria wsparcia piechoty i kompanie strzeleckie. 

Nasze obliczenia były słuszne. Podczas wielu dni walki wróg przyzwyczaił się do tego, że nocą zapada cisza. Załogi faszystowskich czołgów, wyczerpane w ciągu dnia, opuściły pojazdy, aby zjeść obiad i zaczerpnąć świeżego powietrza. W tym momencie kadeci zaatakowali SSmanów. Zdobyto trzy sprawne czołgi i wiele sztuk innego uzbrojenia. Pułk, a również jego sąsiedzi posunęli się naprzód. 

Zadzwonił do mnie znowu generał pułkownik Popow, ale tym razem mówił uprzejmie. Powiedział, że przedstawił mnie do nadania Orderu Czerwonego Sztandaru. 

…… 

Minęło wiele lat i dopiero w 1968 roku, po przeczytaniu „Obowiązku żołnierza” – wspomnień byłego dowódcy naszego 1 Frontu Białoruskiego, marszałka Związku Radzieckiego K.K. Rokossowskiego, dowiedziałem się, co poprzedzało zaprzestanie ofensywy na naszego krwawego i nieustępliwego wroga w widłach Wisły i Narwi. 

Okazuje się, że kiedy nasza ofensywa wreszcie się załamała, marszałek Związku Radzieckiego K. K. Rokossowski, decydując się na zbadanie sytuacji bezpośrednio na froncie, przybył do jednego z atakujących batalionów strzeleckich sąsiedniej 47. armii i naocznie przekonał się o przeważającej sile ognia artylerii wroga i bezużyteczności naszych ataków. Potem wydał rozkaz zatrzymania ofensywy.