[ostatnia aktualizacja 28.07.2024]
Na terenie Izabelina istniały dwie kopalnie torfu stanowiące obozy pracy dla Żydów. W kopalni zwanej „magistracką” pracowali mężczyźni, a w drugiej nazywanej „Żandarami”, być może od nazwiska właściciela, pracowały kobiety i dzieci. Obóz w kopalni magistrackiej i jego zagłada są bardzo dobrze udokumentowane w zeznaniach świadków, natomiast brak jest takich dokumentów o obozie w „Żandarach”.
Kopalnia „magistracka” powstała w 1909 r. w formie towarzystwa firmowo-komandytowego „Torf inż. R.Stodólski i Sp.” – jednym z głównych udziałowców był hr. Potocki, który do spółki wniósł 200 morgów torfowisk w rejonie Czarnej Strugi.
Pojęcie “obóz” kojarzy nam się z widokami Auschwitz, Majdanka, Bełżca, Treblinki – w tym wypadku raczej był to zakład pracy w którym oprócz normalnych polskich pracowników, pracowali żydowscy robotnicy przymusowi. Nie wiem na jakiej zasadzie wybierano osoby kierowane do pracy w obozie – mogli to być zarówno ochotnicy mający nadzieję, że praca na rzecz Niemców uchroni ich przed zagładą, mogli być wyznaczani przez Judenraty lub wybierani w inny sposób. Pracujący tam Polacy, byli normalnymi pracownikami kopalni torfu zarabiającymi ciężką pracą na chleb. Nawet jeśli niektórzy dopuścili się niegodziwości, to nie należy ich utożsamiać z załogą obozu takiego jak Majdanek czy Auschwitz.
Wspomnienia dotyczące likwidacji tych obozów i mordów na uwięzionych można podzielić na cztery grupy:
- Mord kobiet i dzieci w obozie na Żandarach. Opisywane jest zabicie dziewczynki przez żandarma, który trzymając dziecko za nóżki rozbił jej główkę o drzwi/drzewo oraz podrzucanie dzieci w górę przez żandarmów i strzelanie do nich przez innych żandarmów, jak do rzutek. W obozie na Żandarach miało zginąć ok. 80 osób. Jako lokalizacja obozu wskazywane są okolice zbiegu ulic Leśnej i Wrzosowej.
- Zabicie dwóch nastolatków Wawy Warszawskiego i Aryeh Shaynmana [pisownia zangielszczona], przez wezwaną przez Polaka – dyrektora kopalni żandarmerię. To zdarzenie jest znane z dwóch niezależnych źródeł.
- Rozstrzelanie Żydów, którzy zbiegli z obozu w kopalni „magistrackiej”. Jest ono najlepiej udokumentowane – zapisane zostały wspomnienia świadka Mordechaja Zilbershteina.
- Likwidacja obozu i zabicie Żydów – trzy źródła informacji.
- O zabiciu kilkudziesięciu Żydów na skraju lasu, obok torfowiska w Izabelinie przez żandarmerię wspomina Jacek Szczepański w książce „Ludność żydowska w Legionowie i jej Zagłada”.
- Mord dużej liczby mężczyzn pracujących w kopalni magistrackiej. Robotnikom kopalni i więźniom obozu powiedziano rano, że mają się nigdzie nie oddalać, bo tego dnia w lesie będzie polowanie. Później przyjechała niemiecka żandarmeria – kazano kopać więźniom dla siebie groby, rozebrać się do naga i zastrzelono ich. Odbywało się to bardzo blisko pracujących w kopalni Polaków. Świadek wspominał, że żandarm mówiący po polsku, mówił do zabijanego Żyda – „za dobrą pracę zastrzelimy was na leżąco”.
- W innej relacji zabicie ponad stu Żydów – wielu rannych zostało pogrzebanych żywcem.
Kalendarium obozu – poniżej spróbowałem zebrać parę dat związanych z obozem.
- Wiosna 1942 r. – utworzenie obozu
- 3 X 1942 r. – ucieczka grupy ok. 70 więźniów
- 24 X 1942 r. – obława żandarmerii na zbiegów i zabicie ok. 20 więźniów
- X 1942 lub później (kilka tygodni po 2 X 1942) – likwidacja obozu i zabicie ponad 100 więźniów
Nie jest znana dokładna liczba więźniów. We wspomnieniach mówi się o „ponad 100”, „około 200”. Według książki „Encyclopedia of Camps and Ghettos, 1933-1945, Volume II: Ghettos in German-Occupied Eastern Europe” w obozie pracowało 50 Żydów z Jadowa, 100 z Radzymina. Tzipora Levita-Grodzitska podaje liczbę 80 z Wołomina. Łącznie byłby to 230 więźniów pracujących w obozie.
Na tej podstawie liczbę ofiar można oszacować na:
– ok. 20 zabitych złapanych zbiegów
– kilkunastu może kilkudziesięciu zabitych lub zmarłych w czasie funkcjonowania obozu
– ok. 160 zabitych podczas likwidacji obozu (zakładając, że 70 z 230 więźniów uciekło)
Co najmniej kilka osób, które przebywały w obozie przeżyło wojnę. Są to Mordechaj Zylbersztein, Avraham Chonowicz, Bronisława Goldsztejn, brat Bronisławy Abram Szafran oraz ich szwagier z córką.
Poniżej przedstawiam kilka relacji opisujących obóz.
Opis na podstawie wspomnień ocalałego – Mordechai Zilbershtein (angielska pisownia nazwiska) opublikowanych w Sefer zikaron le-kehilat Radzymin – Księga pamięci Radzymina. W książce „Wczorajszy świat: Żydzi Radzymina w fotografii 1920-1939”, jest informacja, że Mordechaj Zylbersztein zmienił nazwisko na Shoham i odwiedzał Radzymin w związku z odsłonięciem pomnika pomordowanych – prawdopodobnie jest to ten sam Mordechai Zilbershtein.
W okresie okupacji na terenie kopalń torfu w Izabelinie zorganizowano obóz pracy w którym wiosną 1942 roku zgromadzono Żydów z gett w Radzyminie, Wołominie i Jadowie. Grupa Żydów z Radzymina liczyła ok. 100 osób.
Obóz był zarządzany przez Polaków i należał do m.st. Warszawy – polskim kierownikiem obozu był niejaki Korpt – z powodu przekładu oryginalnego tekstu z hebrajskiego na angielski pisownia nazwiska bardzo wątpliwa.
Praca w obozie trwała od świtu do nocy i polegała na ładowaniu torfu na wagoniki i pchaniu tych wagoników i ładowaniu tego torfu do młyna/prasy (ang. grinder). Młyn obsługiwali Polacy. Zmielony torf w postaci gęstego mułu był ładowany na inne wagoniki, które pchano ręcznie na miejsce rozładunku na łące gdzie był suszony (pryzmy suszonego torfu widać na zdjęciach lotniczych z 1944 r.). Dziennie osoba pchająca wypakowane torfem wagoniki wykonywała ok. 25 kursów, na liczącej ok. 0,5 km trasie (czyli dziennie pokonywała 25 km pchając wagonik). Z powodu złego stanu torów, wagoniki często wykolejały się i trzeba było ręcznie stawiać je na tory. Jeśli któryś z żydowskich pracowników opadał z sił i pozostawał w tyle, to polscy nadzorcy bili go niemiłosiernie kijami [wątek o biciu przez przez Polaków powtarza się również w innych wspomnieniach].
Żydowscy więźniowie otrzymywali pół bochenka chleba dziennie – 1/4 rano i 1/4 wieczorem, erzac gorzkiej kawy i niewielką miskę wodnistej zupy. Niektórzy z więźniów dostawali żywność z domów (w szczególności chleb). Ci którzy nie mieli tego szczęścia, słabli z dnia na dzień.
Przy kopaniu torfu byli zatrudnieni Polacy. Polacy pracowali na akord – im więcej wyprodukowali, tym więcej im płacono. Cały wykopny torf, trzeba było przerobić tego samego dnia, więc żydowscy więźniowe pracowali tak długo, aż cały torf zostanie przerobiony. Praca nie ustawała nawet podczas deszczu, jedynie silne i długotrwałe opady zatrzymywały pracę.
Kwatery więźniów były bardzo skromnymi barakami (chatami) namiotami (tak wynika ze wspomnień mieszkańców okolicy i z tekstu w wersji hebrajskiej) z podłą słomą do spania, bez żadnego wyposażenia sanitarnego. Więźniom czasami pozwalano odwiedzać getto w Radzyminie.
Mniej więcej tydzień po rozpoczęciu pracy, dwóch chłopców z Radzymina nie pojawiło się w pracy. Kiedy wyszło to na jaw, nadzorca zrugał ich ciężkimi przekleństwami bijąc kijem i krzycząc, że należałoby ich zabrać i rozstrzelać. Następnego dnia polski szef obozu, Korpt (pisownia nazwiska w hebrajskim źródle „קורפט„), sprowadził żandarmów, którzy na oczach innych więźniów zamordowali tych dwóch chłopców. Byli to Wawa Warszawski [ang. Vava Warshofsky] (którego rodzice mieli młyn) i Aryeh Shaynman [zapis pisowni nazwiska z tekstu angielskiego, po hebrajsku zapis שינמן] (syn wdowy i brat Motla Shaynmana, krawca). Po tym, jak Niemcy zakończyli swoje dzieło, a obaj chłopcy zostali rozciągnięci martwi na ziemi, Korpt podszedł do morderców, uścisnął im dłonie i podziękował. [Relacja o tym zdarzeniu pojawia się również we wspomnieniach polskich pracowników kopalni – jedyną różnicą jest informacja o tym, że przed rozstrzelaniem chłopcy musieli wykopać sobie grób]
Później były kolejne ofiary, ktoś zmarł z wycieńczenia, inny nazbierał w lesie trujących grzybów i zjadł je umierając w męczarniach.
7 lipca 1942 r. rozpoczęła się likwidacja getta warszawskiego, a następnie po likwidacje gett we wszystkich miastach w okolicy. Gdy przyszła kolej na likwidację getta w Radzyminie więźniowie uciekli z obozu w Izabelinie o 1:00 w nocy w dniu 3 października 1942 r. Ucieczkę przeżyło około 70 mężczyzn z obozu w Izabelinie.
Uciekinierzy zorganizowali obozowisko w lesie. Wszyscy szukali jakiegoś schronienia – niektórzy u rolników, inni jako chrześcijanie z fałszywymi papierami (o ile nie wyglądali na Żydów), kilku próbowało dotrzeć do lasów na wschodzie Polski, aby dołączyć do partyzantki.
Obozowisko istniało prawie trzy tygodnie po likwidacji getta w Radzyminie. 24 października o 4:00 rano, kiedy było jeszcze zupełnie ciemno, przyjechał samochód z 12 żandarmami uzbrojonymi w karabiny, którzy przystąpili do likwidacji obozowiska.
Około dwudziestu Żydów zostało złapanych i zastrzelonych przez żandarmów. Przed rozstrzelaniem ofiary zostały rozebrane, aby kule nie uszkodziły ubrań. Jeden chłopak uciekł nagi i ranny.
Jeden z uciekinierów, wrócił do obozowiska i ukrył się między drzewami. Widział jak Polacy szperali w kieszeniach zabitych [uwaga MŁ – to nie było przeszukiwanie trupów – ubrania zostały wcześniej zdjęte przez ofiary, a w wojennej biedzie, szukanie jakiś drobnych pieniędzy, papierosów czy nawet zabranie tych ubrań, nie było zachowaniem niewłaściwym] , a następnie pochówek ofiar. Wśród pomordowanych byli pochodzący z Radzymina: Mosze Morgenstern, Itza „kulawy”, Butshe Kochnowitz, bracia Mosze i Itza Wegman, Friedman (syn krawca) i wielu innych.
Jak podaje hebrajska wikipedia obława na Żydów, którzy po likwidacji getta ukryli się w pobliskich lasach, odbywała się z dużym udziałem Polaków.
Mordechai Zilberstein złożył również relacje w instytucie Yad Vashem, w których mogą być dodatkowe informacje – niestety są one w języku hebrajskim.
W zeznaniach złożonych w Yad Vashem przez urodzonego w 1924 roku Abrahama Chonowicza znajduje się trochę informacji i życiu i pracy w obozie.
Abraham trafił do Izabelina w maju 1942 roku, zamiast swojego starszego brata. Pobudka była o piątej rano i po krótkim czasie przeznaczonym na jedzenie i umycie się, więźniowie przystępowali do pracy. Praca, z półgodzinną przerwą, trwała do dziewiątej wieczorem. Zadaniem więźniów było kopanie kostek torfu, ładowanie ich na wagoniki, rozładowywanie do suszenia i ponowny załadunek wysuszonego torfu. Kopiący torf, stali po pas w wodzie.
Więźniowie nocowali w barakach na słomie. Baraki zamykano, a rano liczono więźniów.
Żydzi, którzy pracowali zbyt mało wydajnie, byli bici metalowymi pałkami – często, aż do śmierci.
W kuchni gotowali Polacy – Abraham po raz pierwszy zjadł tłuszcz wieprzowy, co spowodowało u niego zatrucie pokarmowe. Obozowego jedzenia było bardzo mało i Abrahamowi jedzenie dostarczała rodzina pozostająca w getcie w Wołominie (Sosnówce).
Według Abrahama kopalnia należała do hrabiego Potockiego – to inaczej niż w innych wspomnieniach, gdzie jest określana jako magistracka lub należąca do m.st. Warszawy.
źródła Yad Vashem Item ID 3556906, 3562740
Kolejnym wspomnieniem w którym pojawia się obóz w Izabelinie są relacje Bronisławy Goldsztejn (Szoszany Szafran-Goldstein) [Yad Vashem Item ID 3555637] oraz w księdze pamięci Radzymina. W obozie pracował brat Bronisławy – Abram Szafran, który uciekł z obozu i któremu udało się przeżyć wojnę. Drugiego października 1942 roku, tuż przed likwidacją getta w Radzyminie, Bronisława oraz jej siostra Sima z mężem Haim-Lazer [nie jestem pewny pisowni] i dwuletnim dzieckiem, uciekli z getta. Siostra Bronisławy, wraz z mężem i dzieckiem udali się do obozu w Izabelinie. W kolejnych dniach dołączyła do nich również Bronisława. Bronisława posiadająca wówczas dokumenty na nazwisko Bronisławy Łukasiewicz, nawiązała w obozie kontakty ze znajomą Polką mieszkającą na Pradze i przeniosła się do niej. Udało się również znaleźć na Pradze lokum dla siostry z mężem i ich dziecka. W obozie pozostawał brat Bronisławy Abram. Abram dowiedział się o planowanej likwidacji obozu i przez znajomego Polaka, przesłał do sióstr list z prośbą o pomoc. Niestety znajomy przekazał adresy sióstr Kripo, które naszło oba lokale – zabierając rzeczy, ale zarówno Bronisławie jak i jej siostrze udało się uniknąć aresztowania.
Szwagier Bronisławy przeżył wojnę – w czasie powstanie w getcie uciekł z getta kanałami. Jego żona podczas wybuchu powstania w getcie była po aryjskiej stronie, ale po wybuchu poszła go getta szukać męża i tam zginęła. Rodzice chcąc ratować córkę, porzucili dziecko przed bramą sierocińca z zawieszoną na szyi tabliczką z nazwiskiem „Natalia Czarnecka”. Natalia przeżyła wojnę i została odnaleziona przez ojca.
W zeznaniu Bronisławy jest wyraźnie napisane, że obozem zarządzał Polak.
Tzipora Levita-Grodzitska miała dobry wygląd i aryjskie dokumenty, więc mogła się swobodnie poruszać po aryjskiej stronie. Zajmowała się szmuglem pomiędzy gettami, a okolicznymi wioskami. Z gett wynosiła towary na sprzedaż, z powrotem nosiła żywność do getta w Warszawie i Wołominie (Sosnówce). Dzień przed likwidacją getta w Wołominie, razem z siostrą udały się do obozu w kopalni torfu w Izabelinie, w której zgodnie z umową pomiędzy Niemcami, a Judenratem, pracowało 80 młodych wołomińskich Żydów. Z getta wyszła razem z żandarmami, którzy dwa razy w tygodniu przychodzili po łapówkę w złocie i srebrze. Planowały powrót do Wołomina tego samego dnia wieczorem, ale nie znalazły transportu powrotnego, więc spędziły noc w Izabelinie.
Nocą słyszały strzały, ale nie wiedziały skąd. Krótko przed wschodem słońca, o czwartej rano nastoletni Brodshtein [pisownia w tłumaczeniu z hebrajskiego na angielski] przyszedł i powiedział, że getto zostało zlikwidowane. On zaś wyskoczył z transportu do Treblinki.
Siostry udały się do Milanówka, a następnie znalazły pracę w Warszawie i od czasu do czasu odwiedzały Izabelin.
Parę tygodni później, w drodze do Izabelina Tzipora minęła grupę jadących konno radosnych i uśmiechniętych żandarmów. Gdy dotarła do obozu, zastała mrożącą krew ciszę. Polski zarządca, Frank, siedział na progu chaty i grał cicho na akordeonie. Wstrząśnięta do głębi duszy, Tzipora, poszła za Frankiem, do wzgórza, gdzie zostali pochowani pomordowani. Z ziemi wystawała głowa młodego syna Shabtai Dubnera.
https://www.jewishgen.org/yizkor/wolomin/wol377.html
W dokumentach sporządzonych we wrześniu 1946 roku, przez starostę powiatowego Bronisława Brzuskiego (L. Dz. O.W 7/2/46) znajduje się informacja o rozstrzeliwaniu podczas likwidacji obozu w Izabelinie, Żydów leżących na ziemi strzałem w tył głowy.
Wspomnienia pani K. (Polka)
Obóz był niedaleko Złodziejskiej Góry. Nie był ogrodzony.
Obok szop w których mieszkali Żydzi stała kuchnia w której gotowała mieszkająca w pobliżu Polka.
Polacy musieli pochować Żydów – co najmniej 100 osób. Wśród pomordowanych byli młodzi chłopcy 15-16 lat. Niektórzy z Żydów jeszcze żyli jak ich chowano. Doły w których chowano pomordowanych były głębokie – na dnie stała woda.
Wspomnienia pana L. (Polak) wspomnienia spisane „z drugiej ręki”. Pierwotnie pan L. opowiadał swoje wspomnienia ponad 70 lat po wydarzeniach w obozie.
Pan L. w 1942 roku miał kilkanaście lat. Pracował w obozie jako woźnica (zastąpił starszego brata). Z dójką koni, każdego ranka stawiał się w obozie do pracy. Jego zadaniem było przeciąganie wagoników z mokrym torfem do suszarni oraz transport suchego torfu do rampy z której kupcy odbierali torf. Obok rampy znajdowała się budka buchaltera i szlaban. Wagoniki ciągnięte przez konie były łączone w pociągi po siedem wagoników. Do pomocy przy przeciąganiu wagoników, pan L. dostawał grupę Żydów „kontyngentowych”.
Zdarzenie pierwsze – mord dwóch Żydów.
Dwóch Żydów nie stawiło się do pracy i ukryli się na terenie obozu. Gdy stwierdzono ich brak, żydowska policja, zaczęła ich szukać i doprowadziła do kierownika obozu. Ten wezwał żandarmerię, która rozstrzelała Żydów, za co kierownik obozu podziękował żandarmom. Przed rozstrzelaniem Żydzi musieli wykopać sobie groby. Relacja ta jest zasadniczo zgodna z relacją Mordechaja Zylberszteina dotyczącą zabicia Wawy Warszawskiego i Aryeh Shaynmana. Wydaje się jednak mało prawdopodobne, aby w obozie była żydowska policja.
Zdarzenie drugie – likwidacja obozu.
O piątej rano obóz został otoczony przez żandarmerię. Żydom powiedziano, że nie mogą oddalać się od baraków, gdyż w lesie odbywa się polowanie. Następnie pod pozorem rewizji kazano im się rozebrać do naga i położyć na ziemi. Żandarm mówiący po polsku, mówił do zabijanego Żyda – „za dobrą pracę zastrzelimy was na leżąco”. Dwóch Żydów próbowało uciec w kierunku Zamostków, ale zostali zastrzeleni przez otaczających obóz żandarmów. Pan L. szacował, że zabito ok. 120 osób.
W dokumentach sprawiedliwych wśród narodów świata Stefana (1908-1948) i Heleny Burchackich (1907-1992) znajduje się informacja, że Stefan wydostał z obozu pracy w Izabelinie radzymińskiego fryzjera Jerzego Klajnbarda, załatwił mu Kennkarte i pracę w zawodzie. Stefan Burchacki sprowadził do Warszawy z radzymińskiego getta dwie siostry Jerzego Klajnbarda – Różę and Sabinę.
Syn Stefana i Heleny Burchackich p. Tadeusz w wywiadzie opowiada o wydostaniu Jerzego Klajnbarda i przy okazji wspomina jeszcze o farbiarni Izabelin, gdzie pracowali Żydzi z radzymińskiego getta. Ciekawą informacją w wypowiedzi Tadeusza Burchackiego jest informacja o niemieckich żołnierzach, którzy w przeddzień likiwidacji getta przyszli do polskiej restauracji – mimo, że zwykle żywili się w niemieckiej kantynie – i głośno rozmawiali o planowanej likwidacji getta. Może był to przypadek i nieostrożność, a może przyszli celowo, aby „przypadkiem” przekazać wiadomość Polakom.
We wspomnieniach polskich świadków pojawia się wątek ucieczki rannego podczas rozstrzeliwania Żyda, któremu udało się zbiec – ten ranny dotarł do zabudowań w Izabelinie, gdzie został nakarmiony i dostał ubranie. Podobno miał być on z zawodu lekarzem / felczerem lub kimś podobnym.
Źródła
https://www.jewishgen.org/Yizkor/Radzymin/Rad270.html
https://www.savingjews.org/righteous/bv.htm
https://www.jewishgen.org/yizkor/wolomin/wol377.html
Yad Vashem Item ID 3556906, 3562740
Yad Vashem Item ID 3555637
Audycja w Radiu dla Ciebie – rozmowa Piotra Łosia z dr Anną Saliną z Instytutu Historii PAN i Stowarzyszenia Genealogie Nieporęckie, Wawrzyńcem Orlińskim z Muzeum Historycznego w Legionowie i ze mną.